Start » Giełda

Maklerzy do lamusa. I nic w zamian.

5 lipca 2010 50 932 views komentarze: brak

       Wraz z rosnącymi słupkami termometrów rosną emocje wśród maklerów i doradców. Dlaczego? Giełda planuje wydłużyć im czas pracy o godzinę, zaś rząd na „prośbę” Komisji Nadzoru Finansowego – zlikwidować licencje. W środowisku robi się gorąco.

Andrzej Stec, spekulancik.pl

Urząd Komisji Nadzoru Finansowego (KNF) wpadł na pomysł wprowadzenia iście rewolucyjnych zmian na rynku kapitałowym. Regulator chce zrezygnować z licencji dla maklerów i doradców inwestycyjnych, które dotychczas można było otrzymać zdając niełatwy egzamin państwowy. W zamian planuje wprowadzić egzaminy interwencyjne (sic!). Wciąż brak jednak informacji czym będą owe egzaminy – kto, jak i kiedy miałby je przeprowadzać. Nie wiadomo też jaka jest ich przewaga nad obecną formułą. Zmiana dla samej zmiany wydaje się kuriozalna. Tym bardziej niepotrzebna, że obowiązujący od 20 lat system, weryfikujący wiedzę i kompetencje osób pragnących zdobyć tytuł zawodowy maklera lub doradcy inwestycyjnego, funkcjonuje bardzo dobrze. O jego sukcesie, którego notabene twórcą jest Komisja, świadczy m.in. utrzymująca się popularność obu specjalistycznych egzaminów, jak również renoma właścicieli licencji.

 W środowisko maklerów i doradców zawrzało. Tak radykalne zmiany, czynione w pośpiechu i bez konsultacji środowiskowych mogą bowiem przynieść zdecydowanie więcej szkód niż korzyści.

Po pierwsze – egzamin na maklera, czy doradcę nie jest żadną barierą w dostępie do zawodu. Może go zdać każdy kto ma należytą wiedzę – do egzaminu można przygotować się we własnym zakresie bez obowiązku uczestniczenia w jakichkolwiek kursach.

Po drugie – kwestia fikcyjnego zatrudniania w TFI jest rzadkością, o czym świadczy fakt, że niektóre podmioty zatrudniają nawet trzykrotnie więcej doradców inwestycyjnych, niż nakazują im to przepisy.

Po trzecie – niedobory kadr to, zwłaszcza dziś, raczej nietrafiony argument. Kryzys wciąż zbiera swoje żniwo i bywa, że nawet osoby z licencją mają kłopot ze znalezieniem pracy.

Po czwarte – marzenie by dopasować się do systemów światowych można uznać za zbędną fanaberię. Jest wiele krajów gdzie licencje, analogicznie jak w Polsce, obowiązują. Na przykład na Węgrzech, czy w Niemczech maklerami opiekuje się giełda, na Słowacji bank centralny, na Wyspach rząd, a za Oceanem regulator.

 Argumenty „przeciw” rewolucji warto uzupełnić o znaczenie samej licencji jako dowodu legitymowania się odpowiednią wiedzą i unikalnymi kompetencjami. Licencja pomaga też w procesie weryfikacji oraz selekcji kandydatów do pracy na rynku finansowym. Nieprzypadkowo egzamin zdają z reguły osoby młode (często jeszcze studenci), ambitne, które chcą w ten sposób zwrócić uwagę przyszłego pracodawcy. Nie brakuje wśród nich pasjonatów świata finansów. Wreszcie, licencje „motywują” osoby już zatrudnione w biurach maklerskich, czy w towarzystwach funduszy inwestycyjnych do podnoszenia kwalifikacji.

 Jak wiadomo rynek nie zna próżni. Jeśli zabraknie polskich licencji prawdopodobnie szybko zastąpią je zagraniczne odpowiedniki. Ponadto pojawia się pytanie o jakość rynku finansowego i jego przyszłej kadry. Czy na pewno lepszym kierunkiem jest by klientów obsługiwali pośrednicy finansowi, którzy ślepo realizują z góry założoną przez właściciela politykę sprzedażową, a w okienkach bankowych rozprowadzających jednostki funduszy inwestycyjne – osoby proponujące „jedynie słuszny” i „najlepszy z najlepszych” fundusz?

PS. Udało się. Ministerstwo Gospodarki i Komisja Nadzoru Finansowego wycofały się z pomysłu likwidacji licencji maklerów i doradców inwestycyjnych 🙂

12345 (3 głosów, średnia: 5,00 z 5)
Loading...